Związek Nauczycielstwa Polskiego
Oddział ZNP w Krakowie-Nowej Hucie

Lawina opinii i orzeczeń przygniata szkoły. Nauczyciele są bezradni

27 listopada 2025

Magdalena Ignaciuk
25 listopada 2025, 19:00
ADHD, spektrum autyzmu, dysleksja, zaburzenia lękowe – dziś to codzienność niemal każdej klasy. Nauczyciele próbują ogarnąć sprzeczne potrzeby, a system udaje, że wszystko jest pod kontrolą.
ADHD, spektrum autyzmu, dysleksja, zaburzenia lękowe – dziś to codzienność niemal każdej klasy. Nauczyciele próbują ogarnąć sprzeczne potrzeby, a system udaje, że wszystko jest pod kontrolą.  
 
Szkoły stają się miejscem zderzenia różnych potrzeb, oczekiwań i bezsilności. W jednej klasie uczniowie z ADHD, ze spektrum, z zaburzeniami lękowymi. Nauczyciel dostaje listę zaleceń i żadnego wsparcia. Rodzice pytają: kto zadba o ich dziecko – to z opinią i to bez niej.
Reklama

Spis treści

Wielozadaniowi nauczyciele mają dość. Rodzice czują zaniedbanie

Jest ósma rano. W jednej z warszawskich szkół podstawowych właśnie zaczyna się lekcja matematyki. W dwudziestoosobowej klasie jedno dziecko ucieka pod ławkę, drugie rzuca krzesłem, trzecie płacze, a nauczycielka próbuje zacząć temat ułamków. Zamiast tego uspokaja, tłumaczy, wycisza. Ułamki muszą poczekać.

— W mojej klasie mam dwadzieścioro dzieci, z czego jedenaścioro ma opinie albo orzeczenia — mówi Anna, nauczycielka z wieloletnim stażem w dużym mieście. — Kiedy jedno dziecko ma kryzys emocjonalny, drugie ucieka pod ławkę, trzecie rzuca krzesłem, a reszta czeka na lekcję matematyki, to ja się pytam: Jakim cudem mam dotrzeć do wszystkich? — dodaje.

W ostatnich latach liczba dzieci z opiniami o potrzebie dostosowania wymagań znacząco wzrosła. Z każdym rokiem przybywa uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi – pokazują dane GUS. W roku szkolnym 2022/2023 w polskich szkołach uczyło się 221,6 tys. dzieci z opiniami i orzeczeniami, co stanowiło 4,3 proc. wszystkich uczniów. To wyraźny wzrost w porównaniu z rokiem wcześniejszym, kiedy takich uczniów było 204,8 tys. (czyli 4,1 proc. ogółu). W szkołach specjalnych uczyło się ok. 52 tys. dzieci, a w szkołach ogólnodostępnych ponad dwa razy więcej – 113,8 tys.

W praktyce oznacza to, że w niemal każdej klasie są uczniowie z ADHD, spektrum autyzmu, dysleksją, mutyzmem czy zaburzeniami lękowymi.

— Mój syn nie ma żadnej opinii, ale codziennie wraca ze szkoły wykończony — mówi Marta, mama trzecioklasisty. — Bo lekcje są przerywane, bo pani więcej czasu spędza na uspokajaniu kolegi z orzeczeniem, który krzyczy i rzuca zeszytami. A co z moim dzieckiem, które chce się po prostu uczyć w spokoju? — pyta z goryczą.

Reklama

 

Rodzice dzieci neurotypowych coraz częściej skarżą się, że ich dzieci „znikają” w cieniu tych z trudnościami. Z kolei rodzice dzieci z opiniami mają inne zmartwienia:

— Gdyby szkoła faktycznie dostosowywała metody, moje dziecko nie wracałoby codziennie z płaczem, że jest gorsze — mówi Katarzyna, mama chłopca ze spektrum autyzmu.

Nauczyciele jak akrobaci. „Muszę być dyskretna i udawać, że każdy pracuje tak samo”

Za tymi statystykami kryją się prawdziwe wyzwania. Dla systemu to tylko procenty, ale dla nauczycieli — codzienna walka z własnymi granicami. Każdy dzień w szkole to żonglowanie potrzebami dzieci, które wymagają indywidualnego podejścia, przy jednoczesnym spełnianiu sztywnych wymogów podstawy programowej. Kiedy jedna grupa potrzebuje ciszy i stabilizacji, druga wymaga bodźców i różnorodności. A nauczyciel? Ma być wszystkim naraz: dydaktykiem, terapeutą, mediatorem, czasem nawet pielęgniarką.

— Ostatnio na radzie pedagogicznej ktoś zapytał: Dlaczego nie radzicie sobie z dostosowaniem metod? — opowiada Paweł, nauczyciel historii — Ja się pytam: Jak mam dostosować metody do piętnastu różnych potrzeb na jednej lekcji?

Nauczyciele masowo skarżą się na wypalenie zawodowe.

— Czuję się bardziej opiekunem kryzysów emocjonalnych niż nauczycielem języka polskiego — mówi Katarzyna, nauczycielka z Krakowa. — Robię wszystko, żeby te dzieci w ogóle dotrwały do końca lekcji. Ale jak mam w tym wszystkim realizować podstawę programową?

System oczekuje cudów: żeby każdy uczeń miał dostosowany sprawdzian, indywidualne podejście i żeby wszystko działo się w rytmie ustalonego z góry programu. Ale to nie działa.

Reklama

— Jestem wychowawczynią siódmej klasy. Mam troje uczniów z Ukrainy, dwoje aspergerowców i pięć osób z opiniami z poradni psychologiczno-pedagogicznej — wylicza pani Magdalena, nauczycielka języka polskiego w jednej z warszawskich podstawówek.

Lista jej obowiązków to istny slalom między potrzebami a przepisami.

— Muszę dostosować się do każdej z osób i zrealizować podstawę programową. Uczyć dzieci niemówiące po polsku o częściach zdania i rodzajach zdań złożonych. Mam dostosować swoje sprawdziany do każdego z uczniów, wydłużać czas, uprościć zadania, sprawdzić, czy polecenia są zrozumiałe. A przy tym wszystkim muszę być dyskretna i nie dać po sobie poznać, że ktoś pracuje na innych zasadach. To jest bardzo trudne — opowiada.

Nauczyciele przyznają, że balansują między wymaganiami systemu, oczekiwaniami rodziców a realnymi możliwościami dzieci.

A dzieci? Widzą więcej, niż się dorosłym wydaje.

— Jedna z moich uczennic kiedyś powiedziała: „Dlaczego on ma mniej zadań, a ja muszę robić wszystko?” — opowiada nauczycielka. — I jak mam jej to wytłumaczyć, skoro muszę udawać, że wszyscy pracują według tych samych zasad?

Ukrywanie różnic zamiast o nich rozmawiać buduje frustrację, zarówno wśród uczniów, jak i nauczycieli. Wszyscy mają udawać, że nic się nie dzieje. Ale dzieje się — codz

System udaje, że wszystko działa

Dyrektorzy szkół przyznają: wsparcie psychologiczne i pedagogiczne to fikcja.

— Powinien być psycholog na cały etat, ale mamy go na kilka godzin tygodniowo. A problemów w klasach coraz więcej — mówi jeden z dyrektorów, prosząc o anonimowość.

Reklama

Pedagodzy specjalni? — Super, jak są. Ale często są na pół etatu i biegają między klasami. To plaster na ranę, która się nie goi — komentuje Anna.

Szkołom coraz trudniej jest znaleźć nauczycieli współorganizujących.

– Jest trudno. Zgłosiły się dwie osoby, ale znalazły pracę gdzieś indziej. Nauczyciele wspomagający mogą w tej chwili wybierać w ofertach, szukać miejsca pracy jak najbardziej dostosowanego do swoich potrzeb. Prawdą jest też, że w tej chwili jest dużo więcej dzieci z orzeczeniami, znalezienie nauczyciela wspomagającego to duży sukces – mówiła Strefie Edukacji dyrektorka jednej z krakowskich szkół.

A Ministerstwo Edukacji? Ministerstwo widzi to inaczej. Stawia na edukację włączającą — model, w którym wszyscy uczą się razem, niezależnie od trudności, potrzeb, języka, w jakim mówią, czy tempa pracy.

Edukacja włączająca to fundament sprawiedliwego społeczeństwa, w którym każdy niezależenie od swojego pochodzenia ma możliwość rozwoju i rozkwitania oceniła Joanna Mucha. Gdy uczniowie o różnym pochodzeniu i zdolnościach uczą się razem w klasach ogólnodostępnych i otrzymują wsparcie dostosowane do ich indywidualnych potrzeb, częściej nawiązują pozytywne relacje społeczne, budują większą pewność siebie, a także uczą się rozwiązywania problemów są to kluczowe cechy dla uczenia się przez całe życie, aktywnego uczestnictwa w społeczeństwie, a także obecności na rynku pracy powiedziała w jednym z wystąpień.

Piękne słowa. Problem w tym, że za nimi nie idą ludzie do pracy, godziny wsparcia ani dodatkowe ręce do pomocy w klasach. System chce być sprawiedliwy. A w rzeczywistości to nauczyciel zostaje sam na sam z dziećmi i swoimi możliwościami.

Magdalena Ignaciuk